Udostępnij:

Gdy pierwszy raz rozmawiałem z Cathrine – CEO Hairforce – usłyszałem w jej głosie to, co najbardziej cenię u przedsiębiorców: spokój, świadomość, ambicję. Nie była to rozmowa o zasięgach czy reklamach. To było coś prostszego i jednocześnie trudniejszego: „Robimy świetną robotę, ale mam wrażenie, że nikt o nas nie wie.”
To zdanie zostało mi w głowie.
Udostępnij:
Wtedy Hairforce miało jeden salon. I stronę na WIX-ie, która wyglądała jakby zgasła zaraz po zapaleniu – była, ale nie działała. Nie wynikało to z braku chęci – po prostu nikt wcześniej nie połączył kropki między tym, co widzi klient, a tym, co dzieje się „pod maską” marketingu.
Zmieniliśmy CMS na szybki, lekki, dopasowany do potrzeb. Strona nie tylko zaczęła się ładować – ona zaczęła działać. Pokazywać salony, przedstawiać zespół, prowadzić użytkownika za rękę. Przestała być wizytówką, a zaczęła być doświadczeniem.
Potem przyszły lokalizacje. I tutaj zaczęła się cała historia.
Mosty w mieście, które dzieli woda
Stavanger to miasto podzielone przez wodę. Dosłownie. Główne dzielnice spina sieć mostów, tuneli, promów. Są miejsca, które widać tylko z lotu ptaka – codziennie odcięte, jeśli nie znasz drogi.
Zaczęliśmy od jednej wizytówki Google Business Profile. Uporządkowanej, wypełnionej, z aktualnymi danymi, zdjęciami, godzinami, linkami. Potem przyszły kolejne lokalizacje – każda z indywidualnym opisem, dopasowanym do tego, co faktycznie dzieje się w danym miejscu.
Z czasem salon, który wcześniej nie istniał w świadomości klientów – dosłownie nie pojawiał się nawet w wynikach wyszukiwania – zaczął zbierać opinie, wyświetlenia, telefony.
Dziś? Jest numerem jeden w swojej okolicy. A Hairforce ma pięć salonów i klientów, którzy wiedzą, gdzie ich szukać – bo są dokładnie tam, gdzie powinni być.
Od początku działały kampanie Search Ads – najpierw skromne, precyzyjne, potem coraz bardziej wyrafinowane. Dołożyliśmy YouTube z naciskiem na lokalność i wizerunek. Ustawiliśmy konwersje offline tak, by wiedzieć, co się dzieje po kliknięciu. Performance Max przyniósł efekt w szerszym zasięgu, ale najważniejsze było to, co działo się lokalnie – wokół każdego z salonów.
Nie chodziło o „więcej klików”. Chodziło o to, by te kliknięcia prowadziły do prawdziwych decyzji.
Jak w sporcie – tu też liczy się nie tylko forma, ale technika. Współpraca z Hairforce przypominała mi treningi Marit Bjørgen – codzienną pracę, milimetr po milimetrze, bez fajerwerków, ale z wytrwałością.
Dlaczego o tym piszę?
Bo wiele lokalnych firm myśli, że marketing cyfrowy to wielka kampania, że trzeba być Nike albo IKEA. Tymczasem wystarczy jeden punkt – dobrze prowadzony. Jeden salon. Jedna wizytówka. Jedna historia, która wybrzmi.
Hairforce nie zaczynało z wielkim budżetem. Zaczynało z wizją. I z pytaniem: jak sprawić, by ludzie w Stavanger nas zauważyli?
Odpowiedź była prosta, ale niełatwa. Trzeba było połączyć punkty. Zbudować strukturę. Optymalizować. Rozumieć dane. Umieć słuchać klienta. I reagować.
Na koniec
Lubię współpracować z firmami, które – jak Hairforce – są gotowe pracować na efekty, a nie tylko na kliknięcia. Które wiedzą, że marketing to nie reklama, tylko relacja. I że nawet miasto podzielone przez wodę może mówić jednym głosem.
Trzeba tylko wiedzieć, gdzie postawić most.
Zobacz na jakie słowa kluczowe pozycjonuje się konkurencja